Joanna Wańkowska-Sobiesiak, była prezes Warmińsko-Mazurskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, wydała swoją najnowszą, czternastą już książkę.
„Większość z nas lubi horoskopy. W styczniu każdego roku śledzimy w mediach przepowiednie znanych astrologów i wróżbitów. Niewiele więc się zmieniło od blisko dwustu lat, kiedy na Mazurach najbardziej poczytnym drukiem był „List niebieski”, sprzedawany na mazurskich jarmarkach. I wtedy i teraz w podobnym stopniu intryguje nas to, co jest tajemnicze. Stąd może zamiłowanie obecne do science fiction, przy czym okazuje się, że wiele zdawałoby się absolutnie wydumanych przepowiedni spełnia się, tak jak w przypadku zupełnie odlotowych wizji Lema . A jednak!
Listom niebieskim poświęcono już kilka artykułów i rozpraw, zaliczając je do jarmarcznej literatury zabobonnej. O Mazurach, którzy zgodnie z litymi listami zamawiali choroby, odliczali dni szczęśliwe i nieszczęśliwe – pisano, że są zabobonni i naiwni. Czy aby na pewno? A może to niepoprawni marzyciele, którzy święcie wierzyli, że można sobie szczęście zapewnić czy też wymodlić. Chociaż marzyciele to niekoniecznie dobre określenie – przecież całkiem dobrze radzili sobie, często gęsto żyjąc z przygranicznego handlu. „
Tak zaczęła swoją najnowszą, czternastą książkę „Mazurski klucz tajemnic” Joanna Wańkowska-Sobiesiak. Pierwszą część książki zatytułowaną „Dawno” autorka poświęciła niewielkim, unikatowym już dziś drukom ulotnym, nazywanym listami niebieskimi, które często były wstępem do nieco grubszej broszury pod tytułem „Klucz do bardzo ważnych tajemnic”. Listy niebieskie lekceważone przez historyków wydały się autorce niedocenione. Odegrały bowiem sporą rolę w podtrzymywaniu znajomości języka polskiego i gwary mazurskiej wśród Mazurów. Były główną lekturą gromadkarzy, którzy nie akceptowali języka niemieckiego w kościołach i nadal modlili się w języku polskim. I kiedy już przyszedł czas, że nawet mazurskie kalendarze wydawano w języku niemieckim, to Listy niebieskie nadal drukowane były w języku polskim, czy jak kto woli mazurskim. Często wydawano je specjalnie, żeby podratować finanse wydawnictwa, między innymi w 1937 roku w polskim wydawnictwie Seweryna Pieniężnego w Allenstein, jak wtedy nazywał się Olsztyn. Ale w tym przypadku chodziło również o coś więcej.
Autorkę interesowało na ile na przestrzeni ponad stu lat – kiedy wydawano listy niebieskie – zmieniła się ich treść. Przecież w tym okresie (1830-1937) w ekspresowym tempie następowały bardzo duże zmiany na świecie, w tym w Prusach Wschodnich, gdzie listy były wydawane i tak popularne. Na ile zmiany te wpłynęły na mentalność Mazurów i ich spojrzenie na świat? Czy listy te zmieniły się w związku z postępującą germanizacją na tych terenach? I czy tylko Mazurzy tak je pokochali i wierzyli w nie, skoro nawet idąc na wojnę, zabierali je ze sobą? Bo przecież były instrukcją, jak uniknąć nieszczęścia. Okazało się, że świat się zmieniał, ale Mazurzy niekoniecznie. Bo niby czemu mieli rezygnować ze swoich marzeń?
Równie interesujące okazały się odpowiedzi na kolejne pytania nurtujące autorkę: na ile sprawdziły się zawarte w tych broszurkach przepowiednie? Okazało się, że ich autor, tajemniczy stary zakonnik z Polski, doskonale zorientowany był w sytuacji społeczno-politycznej ówczesnej Europy, jej historii czy nawet sejsmografii. Bo większość z nich sprawdziła się, co odkrywamy razem z autorką przeglądając historię regionu od wojen napoleońskich aż po czasy nieomal współczesne.
Ta pierwsza część książki to przeszłość. Historię tę zakończyła druga wojna światowa, po której Mazurzy w ramach kilku fal emigracyjnych przenieśli się w większości do Niemiec, zabierając swoje kancjonały, biblie, postylle i być może Listy niebieskie. I tam praktycznie rozegrała się dalsza część ich historii.
Ale czy faktycznie mamy dziś Mazury bez Mazurów? Na to pytanie autorka próbuje odpowiedzieć w drugiej części książki zatytułowanej „Wczoraj i dziś”. Poświęca ją swoim nie tak odległym rozmowom z tymi, którzy nie wyjechali i wreszcie najnowszym spotkaniom z mieszkańcami Mazur, którzy nawet nie chcą myśleć o tym, że oddzwoniono już zanik ludu mazurskiego. Oni, a w zasadzie kolejne ich pokolenia, są tu i teraz. I próbują zebrać i posklejać to, co pozostało z jakże oryginalnej i unikalnej mazurskiej kultury. To niepoprawni marzyciele, którzy chcą ocalić chociaż resztki tradycji, wierzeń, języka swoich dziadków
Ta część książki ma dość osobisty charakter. Zaczyna się w 1974 roku, kiedy autorka trafiła na Mazury i zamieszkała w Olsztynie. A przecież był to bardzo interesujący okres w życiu omawianej społeczności: wyjazdy do Niemiec, opuszczone domy, topniejąc parafie, ewangelickie kościoły bez wiernych, zajmowane niekiedy bezprawnie przez katolików, opuszczone, niszczejące cmentarze, rozpadające się kaplice. To tam autorka spotykała swoich pierwszych rozmówców. Odwiedzała mazurskie domy, w których mieszkali ci, którzy nie wyjechali, razem z Ukraińcami przywiezionymi w ramach przymusowej Akcji Wisła. I jeszcze potem, kiedy pracując w regionalnej prasie notowała przemiany, jakie nastąpiły po 1989 roku i ci, którzy nie wyjechali, mogli zakładać stowarzyszenia, pielęgnować swój język i kulturę, modlić się w takim języku w jakim chcieli. Ta część książki to kolejne prawie pół wieku historii Mazur i Mazurów.
Ilu dziś jest rdzennych Mazurów? Mazur dziś, czyli kto? Co dziś oznacza słowo mazurskość? To ostatnie pytania, na które stara się odpowiedzieć autorka. Odpowiedzi znajdą czytelnicy biorąc do ręki klucz do mazurskich tajemnic.
(JWS)