Jak wyglądało życie na Mazurach? Swoimi refleksami i historią dzieli się Elżbieta Banaszewska.
Mogę śmiało powiedzieć, że urodziłam się w stolicy… w stolicy Mazur oczywiście. Myślę, że mieszkańcy Giżycka przyklasną mi i powiedzą, że to oni dzierżą klucz do mazurskich wrót. Opcja mrągowska wyliczy wszystkie swoje festiwale i powie, że choć Czos oceanem nie jest, to współczesna mazurska kultura ma u nich swój początek. Mikołajki wskażą na Króla Sielaw i pokłonią się Mu, jak władcy Wszechmazur przystało. Wójt Sorkwit z kolei krzyknie podczas Festiwalu Kultury Mazurskiej, ze swoich rubieży, że Serce Mazur bije nad Krutynią w Sorkwitach. A co na to Ostróda i Działdowo? … Tego nie wiem.
To, że urodziłam się w Giżycku, ma bezpośredni wpływ na moją tożsamość, na to, że czuję się taką współczesną Mazurką. Współczesną, bo w naszym domu nie mówiło się gwarą mazurską. My byliśmy i jesteśmy katolikami.
Moi rodzice w poszukiwaniu pracy przeprowadzili się do takiej małej wioski, paradoksalnie zwanej Parlezą Wielką, położonej pod Biskupcem, już na Warmii. Było to i jest nadal malutkie osiedle domków, które wybudowano dla pracowników cegielni. Był tam nawet dworzec kolejowy i bocznica.
Glinę pracownicy kopali w niedalekich wyrobiskach, potem ją formowali, suszyli i wypalali w ogromnym piecu. Cały proces produkcji poznałam dzięki rodzicom i nauczycielowi.
Najbardziej byłam zafascynowana małą lokomotywą, która ciągnęła wagoniki z gliną, a później te wagoniki były wciągane specjalnym wyciągiem do góry. W wolnym czasie po lekcjach leżeliśmy całymi godzinami na trawie i podglądaliśmy pracę cegielni. To była frajda.
Dziś wieś jeszcze istnieje, ale dworzec kolejowy spłonął w pożarze i zostały po nim już tylko zgliszcza. Szkoda. To był piękny budynek. Wyglądem przypominał dworek. Cegielnia też już nie pracuje. Stoją tam już tylko opuszczone budynki, ponad którymi góruje wysoki komin. W Parlezie Wielkiej na Warmii spędziłam dzieciństwo i młodość. Tam chodziłam do 4-klasowej szkoły podstawowej, w której uczyło małżeństwo nauczycieli. Klasy były łączone, jak w większości takich malutkich szkół. Bardzo miło wspominam ten czas.
Pamiętam woźną , która przynosiła nam na przerwie gorące mleko i cieplutkie, pachnące bułeczki, podpiekane w jej domowym piekarniku, a wszystko po to żeby nam smakowały.
Pamiętam też nasze wspólne piesze wycieczki do lasuoraz do sąsiedniej Parlezy Małej, gdzie fascynowaliśmy się ruchomą szopką. Jej twórcą był ludowy rzeźbiarz Otto Szulc. Do końca nie było wiadomo czy był Mazurem, czy Warmiakiem, a mieszkał przecież na granicy. Drewniane figury ludzi i zwierząt były przedstawione w scenkach z życia codziennego, a poruszały się podczas kręcenia korbą.
W oczach dziecka było to coś niesamowitego, zwłaszcza, że można było samemu zakręcić korbą i wprawić wszystkie figury w ruch. Myślę, że niejednemu dziecku zapadło to głęboko w pamięci. Rodzina Szulca wyjechała do Niemiec, a i on sam w późniejszym czasie do niej dołączył. Szopka gdzieś zaginęła, a po domu starego Szulca została już tylko kępa bzów.
Od piątej klasy dojeżdżałam pociągiem do Dąbrówki Kobułckiej, a stamtąd było jeszcze pół kilometra na piechotę do ośmioklasowej Szkoły Podstawowej w Borkach Wielkich. Jazda pociagiem, to była frajda, chociaż podróż trwała tylko kilka chwil, bo tylko od jednego przystanku do następnego, z Warmii do szkoły na Mazurach. Tak! Bo wszystkie te miejscowości leżą przy samej granicy Warmii z Mazurami.
Zauważyłam nawet, że ta granica jest ruchoma. Kiedyś tablica informująca o granicy znajdowała się w okolicach Parlezy Małej, a dziś ta historyczna granica oznaczona jest przy Parlezie Wielkiej. Dzisiejsze dzieci nie mają tam już możliwości podróżowania pociągiem, a my jechaliśmy codziennie do szkoły i właśnie pociągiem wracaliśmy do domu. Wszystkie dzieci dojeżdżały same i starsze opiekowały się młodszymi. Dojeżdżaliśmy z Warmii do Szkoły na Mazurach, bo taka była rejonizacja.
Na szkolnych wędrówkach pomiędzy Warmią a Mazurami spędziłam dzieciństwo i młodość, jak wielu moich rówieśników. Jednak już w dorosłym życiu zamieszkałam z mężem w Borkach Wielkich, czyli na Mazurach i mieszkam tu do dziś. Miejscowość ta jest jednak administracyjnie związana z Warmią i wszystkie urzędowe sprawy muszę załatwiać w Biskupcu albo w Olsztynie, ale emocjonalnie jestem bardziej związana z Mazurami, bo tu mieszkam i tu pracuję.
Chętnie wracam do wspomnień z dzieciństwa, do czasu spędzonego u dziadków, mieszkających nad jeziorem.
Może to te piękne wspomnienia z dzieciństwa, pachnące łąki, szum lasu i plusk wody sprawiły, że dziś najlepiej wypoczywam nad mazurskim jeziorem. Moje już dorosłe dzieci też lubią tę okolicę i chętnie tam spędzają czas ze swoimi dziećmi. A może to zasługa mazurskich korzeni. Tu czas płynie inaczej, a Mazury są chyba w nas.
Elżbieta Banaszewska