sobota, 23 listopada, 2024

BezKresy Bogusia Wysockiego według Ryszarda Bitowta

Zdzisław Piaskowski pisze następną książkę o losach Kresowiaków. Roboczy tytuł tej książki, to: „BezKresy Bogusia Wysockiego według Ryszarda Bitowta”. Autor zaprasza nas do miejsc już znanych z „BezKresów Ryszarda Bitowta”, ale też do miejsc i wydarzeń czekających jeszcze na odkrycie. Uchylił nam też rąbka tajemnicy i udostępnił dwa rozdziały, opisujące dzieciństwo głównego bohatera książki.

Przekazany nam tekst jet jeszcze gorący przed korektą.

                                                           Rozdział III

Nastka odwiedzała Basię i jej małego synka co dwa tygodnie w niedziele po mszy. A kiedy był mróz, deszcz, spiekota, albo inna jakaś niepogoda, to odpoczywała w swojej służbówce i tam namiętnie czytała. Czytać i pisać nauczyła ją Pani i od tego czasu nie było dla niej dobrej ni złej literatury. Pochłaniała wszystkie książki, które wpadły szczęśliwie w jej ręce. Każde wyjście meldowała Panu. Kiedy szła do Basi i jej synka, mówiła, że idzie w odwiedziny do rodziców. I nie kłamała, bo jej rodzice mieszkali „po drodze” do Basi i do nich, choć na chwilę, też zachodziła.  

Nastka, a właściwie Natasza, bo tak miała w metryce, ufała swojej Pani bezgranicznie i mówiła jej o wszystkim.

– Naściu. Czy byłaś wczoraj u Basi? – zapytała Pani w poniedziałek wieczorem, kiedy Pan i cała służba poszli już spać.

– Tak. Byłam, proszę Pani – odpowiedziała jej służąca szeptem i rozejrzała się po salonie, żeby sprawdzić, czy nikt nie podsłuchuje.

– I co u nich? – kontynuowała Pani, też szeptem.

– Bez zmian, proszę Pani. Radzą sobie. Mały Boguś jest niesamowity. Jak już Pani wielokrotnie mówiłam, Basia uczy go mówić, pisać i czytać we wszystkich językach, które sama zna. Oboje bawią się tą nauką, jak jakąś grą. Czasami, jak mały czegoś nie wie, to grają w zgadywanki. Innym razem Basia zadaje mu pytanie po francusku, a on odpowiada jej po angielsku. Potem on mówi po litewsku, a ona odpowiada mu po niemiecku lub po polsku i tak dalej. Nie mogę się w tym wszystkim połapać.

– A mówiłaś Basi o książkach?

– Książki do nauki języków są im bardzo potrzebne, Proszę Pani.

– Nie o to cię pytam, bo to już dawno wiem. Pytam, czy wspomniałaś Basi o moim pomyśle z podręcznikami?

– Nie, proszę Pani. Nie zdążyłam, bo przyszedł jej sąsiad, Sawicki, i nie było jak. Dopiero kiedy Basia poszła z Sawickim na podwórko, żeby podciąć kozom racice, to ja wspomniałam o książkach i zeszytach Bogusiowi. Myślę, że on jej to przekaże, a może już to zrobił. Chłopiec, pomimo swoich pięciu lat, myśli i robi tak, jakby miał ich przynajmniej dwa razy tyle.

– To ona ma sąsiada? – zapytała Pani po krótkiej zadumie i nie czekając na odpowiedź, wróciła do sedna:

– No dobrze – rzekła  trochę zawiedzionym głosem. – Musimy jeszcze porozmawiać o tym; gdzie i jak sprzedać mój stary pierścień. Myślę, że mąż się nie dopatrzy jego braku, bo gdyby tak się stało, to jeszcze się ze mną rozwiedzie i mnie wydziedziczy. On nie może się  nigdy dowiedzieć, że wspomagam naszą córkę.

– Ja ani mru mru, proszę Pa…

– Wiem Naściu – przerwała jej Pani.

– A Sawicki mieszka ze trzy wiorsty za Panienką w takiej samej chacie jak i ona – wyrecytowała służąca przerwaną jej myśl.

                                                           Rozdział IV

Upłynął następny tydzień. Boguś, zgodnie z umową, nie wspomniał słowem o książkach i zeszytach, ale o niczym innym przez cały ten czas nie myślał. W niedzielę od samego rana chodził podekscytowany. Poranna rosa chłodziła jego bose stopy, kiedy wchodził na dach obórki. Potem wszedł na rozłożystą sosnę, rozglądał się na wszystkie strony i co jakiś czas wybiegał z podwórka na leśną drogę, jakby się tam miało coś ważnego wydarzyć. A tu nic. Żadnego człowieka, ani kilku sarenek, które zwykle o tej porze przebiegają skrajem łąki do wodopoju. Czas sobie płynął, a napięcie rosło.

Kiedy Słońce wyjrzało spoza  drzew, by zadać śmierć ostatnim kropelkom porannej rosy, Boguś usłyszał przeraźliwy alarm leśnego kruka: – „ghrrra, ghrrra, ghrrra!!!” – a po nim  kanonadę innych ptasich alarmów i poruszenie w całym lesie. Ptaki ostrzegały swoich pobratymców o zbliżającym się niebezpieczeństwie, bo niby skąd mogły wiedzieć, że Natasza, to nie wróg. Tylko Boguś odebrał ten sygnał bardziej osobiście i bez pytania wybiegł z podwórka jak błyskawica i  pobiegł leśną drogą na spotkanie z Nataszą.

Podobnie, jak jej ukochany synek, Basia też właściwie zrozumiała poruszenie w lesie. Gotowała właśnie niedzielny rosół z młodego koguta i ugniotła już ciasto na makaron, ale nie zdążyła go jeszcze rozwałkować i pokroić na cieniutkie wstążeczki. Pamiętała też o Bogusiu, by mu wycisnąć świątecznymi foremkami różne postacie w rozwałkowanym cieście i jeszcze  serduszka, i baranki, i koguciki, które po ugotowaniu ze smakiem zjadał.

Do chatki wygnańców pierwszy wbiegł Boguś, a za nim weszła umęczona Natasza.

– Dzień dobry Panience –  powiedziała, usiadła na ławie pod oknem i położyła przy sobie dwa pakunki; jeden owinięty pakowym papierem i związany skórzanymi rzemykami, a drugi był w niedużym woreczku z delikatnej, jasnej tkaniny.

–  Dzień dobry, droga Nataszo. Jak ty do mnie tak oficjalnie, to i ja nie będę ci dłużna – odpowiedziała jej z uśmiechem przyjaźni „gospodyni na swoim” i podeszła do Nastki, a kiedy ta podniosła się z ławki, przytuliły się do siebie i ucałowały przyjaźnie.

– Tyle razy ci mówiłam, żebyś nie mówiła do mnie „panienko” – upomniała Nataszę Basia, kiedy ukończyły już rytuał powitania.

– Aa-a? Ja tak jakoś z przyzwyczajenia… Ale należy się to Panience, jak nic!

– Bo ja wiem? Ale cieszę się, że jesteś. Byłaś u nas tydzień temu. No i inaczej niż zwykle, bo dzisiaj przyszłaś z rana. Może coś się wydarzyło?     

Po ostatniej rozmowie z Bogusiem, Basia domyślała się, że chodzi o książki. Uprawdopodobniały to też, leżące na ławie pakunki. Ale, z kobiecej przekory, zapytała:

– Świeżą wędzonkę przyniosłaś!?  Czuję zapach czosnku i dymu.

– Tak, wędzonej kiełbasy trochę, też. Ale dziś przyniosłam jeszcze lepsze rarytasy. Zdziwi się Panienka, jak je zobaczy. – To mówiąc rozwiązała rzemienie i rozpakowała pierwszy szeleszczący pakunek, a spod jej dłoni wyślizgnęło się kilka porządnie oprawionych książek i jeszcze trzy cienkie w miękkich oprawach.

 Kiedy ostatnia książka klapnęła okładką o siedzisko ławy, nastała taka cisza, że słychać było tylko szum skrzydeł zagubionej tu dzikiej muchy z lasu i bulgotanie rosołu z młodego koguta na kuchni. A kiedy, przestraszona cywilizacją, mucha odnalazła już drogę powrotną do lasu i pozostało tylko bulgotanie rosołu, wszyscy usłyszeli spokojny głos Basi:

                        Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,

                        Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim.

                        Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:

                        Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło.

                        Tyś za wszytki mówiła, za wszytki śpiewała,

                        Wszytkiś w domu kąciki zawżdy pobiegała.

                        Nie dopuściłaś nigdy matce się frasować

                        Ani ojcu myśleniem zbytnim głowy psować:

Kiedy wybrzmiała ostatnia strofa, do chaty wróciła cisza tak głęboka, że zagłuszyła nawet bulgotanie rosołu. Boguś z Nastką siedzieli na ławie pod oknem z pootwieranymi ustami, zaskoczeni,  czekali na dalszą część przedstawienia. Ale kontynuacji nie było. Tylko recytatorka usiadła na klepisku w centralnej części izby, głowę skierowała w stronę zadziwionych widzów na ławie i zaczęła po cichu, prawie szeptem:

– Ja nie wiem, co się ze mną dzieje. Ale jak zobaczyłam prawdziwe książki w mojej chatce, to ujrzałam oczyma wyobraźni swojego tatkę, mnie, jako małą Orszulę i płaczącą przy oknie mamcię. Ja tych słów nie wypowiadałam, one popłynęły samoistnie. Nie wiem czemu przyszedł mi do głowy tren Jana z Czarnolasu. Zna go przecież cała piśmienna Polska.

– Ja nie znam żadnego Jana Czarnolasa, a pisać i czytać umiem  – odparowała zarzut Nastka.

– To mamcia cię tego nie nauczyła?

– Nie-e.

– Uczyła cię zapewne czytania z poważnych książek, takich,  jakie miała pod ręką. I jeszcze jedno, Naściu, tu nie chodzi o Jana Czrnolasa, tylko Jana z Czarnolasu, czyli Jana Kochanowskiego. Ale to nic, książki mamy, to nadrobimy twoje zaległości, a Bogusia nauczę wszystkiego od początku.

– To nie wszystkie książki, które kupiłam za pierścionek Pani. Resztę różnojęzycznych słowników i rozmówek będę donosiła w wielkiej konspiracji. Tak Pani postanowiła… Ale mam coś jeszcze.

– Co takiego? Do licha… Bo nie wytrzymam!          

– To niech Panienka zobaczy.

To mówiąc Natasza odwróciła się do leżącego na ławie drugiego pakunku, otworzyła woreczek z jasnej delikatnej tkaniny i wyjęła skrzypce i smyczek.

– O rany! – krzyknęła Basia, podeszła do okna i długo oglądała przez szybę dziwny ten świat, a dojrzałe łzy spływały jej po policzkach i obdarowały wilgocią jej bose stopy.

Zdzisław Piaskowski

Powiązane artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Media Społecznościowe

5,231FaniLubię
1,524ObserwującyObserwuj
121SubskrybującySubskrybuj

Najnowsze artykuły

Najnowsze komentarze